Offtop Tagi

Przewodnik po mangach LGBTQIA+ wydanych w Polsce

Tematy wrażliwe: Homofobia, Transfobia, Dysforia płciowa, Ciswashing

Spoilery: Mąż mojego brata, Pieta, Moje lesbijskie doświadczenia w walce z samotnością, Nasze marzenia o zmierzchu

Jeśli należałoby wskazać motywy LGBTQIA+ w ujęciach komiksowych, pierwsza myśl przeciętnego czytelnika mangi z pewnością powędrowałaby w stronę yaoi i yuri – wywodzących się z Japonii gatunków fikcji, w których głównym elementem fabuły są erotyczne związki męsko-męskie i, odpowiednio, damsko-damskie. Słowem wstępu warto zaznaczyć, że Japończycy podzielili świat wydawniczy (a przynajmniej jego główny nurt) bardzo prosto: shōnen dla chłopców, shōjo dla dziewczynek, seinen dla panów, josei dla pań. Czasem nieważne, o czym jest komiks, ważne, w jakim (czytaj: dla jakiego wirtualnego odbiorcy) czasopiśmie się ukazywały rozdziały. “Okruchy życia” czy “dramaty” nie działają w Japonii jako gatunek. “Yuri” i “yaoi” funkcjonują w obrębie shōjo/josei, natomiast podziały na odważniejsze girls love i boys love czy bardziej platoniczne shōjo/shōnen ai (najczęściej pozbawione scen seksu) to wyłącznie zachodnie konstrukty. Inna sprawa, że Japończycy często przyswajają sobie ten zachodni język opisu wtórnie, ale to wymagałoby opracowania terminów na przestrzeni lat i w kontekście.

Napisałam, że yaoi funkcjonuje w obrębie josei, co oznaczałoby, że choć opowiada o homoseksualnych mężczyznach, w rzeczywistości jego odbiorcami są kobiety. Tak jest w istocie. Niestety, gatunki typu yaoi czy yuri potrafią być bardzo toksyczne, skostniałe w konwencji, stanowić źródło niesprawiedliwych stereotypów i wzorców absolutnie niewartych naśladowania. Bardzo problematyczna jest w nich kwestia romantyzowania przemocy seksualnej i promowania zakłamanego obrazu psychoseksualności. Jako medium o osobach homoseksualnych nie są przeznaczone dla nich samych, lecz dla heteroseksualnych, cispłciowych kobiet. Odnoszą się do świata fantazji, który nie powinien być utożsamiany ze światem realnym. Klaudia Adamowicz przywołuje opinię McLellanda, że geje są tu fantastycznymi jednostkami, które żyją w społeczeństwie niespętanym okowami patriarchalizmu i genderowych ograniczeń. Miłość homoseksualna rozumiana jest przez Japończyków jako czyste uczucie i przez wieki była utożsamiana z miłością romantyczną, podczas gdy miłość małżeńska wiązała się najczęściej ze spełnianiem wyznaczonych społecznie obowiązków: “Postaci homoseksualistów są jedynymi przedstawieniami mężczyzn, którzy kochają kogoś na równej sobie stopie, a to jest właśnie miłość, której pragniemy”. Z jednej więc strony geje postrzegani są przez kobiety jako wymarzeni partnerzy, z drugiej zaś one same chciałyby stać się chłopcami, aby być kochanymi w taki właśnie sposób. Wszystko to ma miejsce w świecie, który nie istnieje.

Ostatnie zdanie należy podkreślić wyraźnie, gdyż obecna na tak dużą skalę tematyka homoseksualna w japońskich komiksach w żadnym razie nie wiąże się z powszechną akceptacją społeczną osób o odmiennej orientacji. Tego typu wątki są akceptowane, dopóki mają miejsce w przestrzeni popkultury i mediów, jeśli jednak zmieszają się z codziennym życiem, mogą spotkać się z potępieniem i stygmatyzacją. W końcu doskonale znamy to z bliskiego otoczenia; kwestia fetyszyzacji wizerunku grup mniejszościowych nie jest bynajmniej monopolem mangi i anime. Od skierowanej do heteroseksualnych mężczyzn pornografii z wątkami pseudo-lesbijskimi, przez cały segment amerykańskiego rynku książkowego z romansami dla pań o dwóch panach, po żenujące wykwity w stylu “Drzwi do piekła” Marii Nurowskiej czy “Moja les” Zofii Staniszewskiej na gruncie literatury polskiej. Mimo bycia technologicznym centrum świata Japonia to kraj konserwatywny i zakorzeniony w uprzedzeniach. Do dziś nie zezwala na zawieranie małżeństw jednopłciowych czy adopcję dzieci przez takie pary. W 2003 roku uchwalono ustawę umożliwiającą osobom transpłciowym uzgodnienie płci w dokumentach prawnych. Aby jednak uzyskać zgodę, należy mieć ukończone dwadzieścia dwa lata, być stanu wolnego i bezdzietnym oraz przejść pełną tranzycję i zabieg sterylizacji. Kilka ustaw (np. dot. wspólnoty majątkowej czy dostępu do informacji medycznych) różni się w zależności od prefektury, a arcyciekawy kruczek w prawie adopcyjnym w międzywojniu szeroko stosowano zamiast ślubów cywilnych, jednakże ogólny obraz wymogów dla mieszkańca Zachodu może wydawać się oburzający.

Jak można się domyślić, kondycja japońskiego społeczeństwa i jego stosunek do różnych seksualności oraz płci to wątki nieczęsto poruszane przez autorki i autorów komiksów. Unikanie polityczności mang w kontekście nieheteroseksualności stopniowo zdaje się jednak zanikać i być może wkrótce stanie się tylko bolączką minionych dekad. Zmiany na lepsze można dostrzec nawet na rodzimym podwórku. Przebrnąwszy przez bagno mizoginii, promocji gwałtu i fałszywych wizerunków związków nieheteronormatywnych, uda nam się na polskim rynku znaleźć naprawdę warte uwagi tytuły LGBTQIA+, zdolne do poszerzania horyzontów czytelników i czytelniczek z różnych społeczności.

Za jedną z najlepszych pozycji od całkiem niedawna uznaje się “Męża mojego brata” Studia JG, która jak żadna inna uwrażliwia na tematy związane z innością i tolerancją. To ciepła, słodko-gorzka opowieść o radzeniu sobie ze stratą, a także o barierach, jakie budują krzywdzące stereotypy. A przede wszystkim o tym, jak niewiele trzeba, żeby je zburzyć. Charakteryzuje ją dość nietypowa jak na mangę kreska, daleka od stylu, który kojarzyłby się z największymi hitami (mimo że jednocześnie bardzo typowa dla bara – gatunku, w którym tworzy Gengoro Tagame). Opowiada o Yaichim, ojcu samotnie wychowującym córkę Kanę. Pewnego dnia na progu jego domu pojawia się Mike Flanagan, mąż jego zmarłego przed miesiącem brata bliźniaka. Mike to chłop jak dąb, Kanadyjczyk o usposobieniu zdecydowanie zbyt bezpośrednim jak na japońskie standardy. Biorąc pod uwagę, że Yaichi nie kontaktował się z bratem przez ostatnie dziesięć lat, mężczyzna zupełnie nie wie, jak rozmawiać z nowo poznanym szwagrem. Tego problemu nie ma natomiast mała Kana. Z miejsca akceptuje nowego wujka i bezceremonialnie proponuje, żeby podczas pobytu w Japonii zamieszkał w ich domu. Wątek główny opiera się na przełamaniu uprzedzeń Yaichiego, który w końcu zaakceptuje Mike’a i dowie się, jakim naprawdę człowiekiem był jego własny brat. Szczególnie rozczulająca jest w tej historii Kana, która jako niewinne, wolne od nienawiści i fobii dziecko komentuje kondycję japońskiego społeczeństwa i stosunek nie tylko do różnych seksualności, ale także głęboko zakorzenionego systemowego rasizmu. Jako rzecz skierowana raczej do Yaichich, nie Mike’ów (skoro tłumaczy m. in., czym jest tęczowa flaga), “Mąż mojego brata” z każdym tomem coraz mocniej zachwyca odbiorców niezależnie od wieku i płci. To lektura wartościowa tak dla dzieci i młodzieży, jak i dorosłych. I przy okazji uzmysławia, że czasem najlepsze reprezentacje pojawiają się niekoniecznie tam, gdzie można się ich było spodziewać.

Choć trend zanikania stereotypowych ujęć oraz wątków homofobicznych w komiksie japońskim zaobserwowano stosunkowo niedawno, to już pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wybranym twórcom mang udawało się unikać masy gatunkowych klisz, które sprawiają, że takiej “Cichej piosenki o miłości” czy “Tropikalnej rybki tęskniącej za śniegiem”, wydanych przecież w ostatniej dekadzie, nie da się czytać bez zgrzytania zębami. W tym miejscu warto przywołać dwie pozycje, opowiadające o codziennym życiu kobiet w Japonii: “Pietę” oraz “Moje lesbijskie doświadczenia w walce z samotnością”. Klasyfikacja tej drugiej to interesujące zagadnienie, zwłaszcza że była publikowana w internecie, unikając etykietki wymuszanej przez magazyn, a w gruncie rzeczy mimo różnicy wieku i sposobu wydawniczego obie mangi są do siebie bardzo zbliżone. To przede wszystkim opowieści o wyniszczającej depresji i radzeniu sobie z nią. Orientacje seksualne bohaterek nie są poruszane głębiej ani z perspektywy ich samych (brak tu coming outów ani wewnętrznych rozterek), ani ich rodzin (które nigdy się nie dowiadują), ani homofobicznego społeczeństwa. Podczas lektury można odnieść wrażenie, że Japonia to bardzo tolerancyjny i otwarty na inność kraj. Niemniej i “Pieta”, i “Moje lesbijskie doświadczenia…” mają ku temu powód, ponieważ zdecydowanie unikają etykietkowania, postrzegają ludzką seksualność i płciowość jako spektrum, co niesie ze sobą zarówno pozytywy i szanse, ale i zagrożenia, bowiem “nienazwane nie istnieje”. Zapytane, kim dla siebie są – przyjaciółkami, dziewczynami, matkami, a może pokrewnymi duszami? – bohaterki “Piety” odpowiadają:

Dlaczego ludzie tak lubią się kategoryzować? Naklejać podpisy na malutkie szufladki, a potem wchodzić do środka? Pewnie dlatego, że brak etykietki budzi w nich niepokój…

Z drugiej strony protagonistka “Moich lesbijskich doświadczeń w walce z samotnością” (i jednocześnie autorka: podkreślić należy, iż komiks jest autobiografią) odczuwa w pewnym stopniu nonkonformizm płciowy, o czym świadczą słowa: “Gdy chodzi tylko o tak zwane free hugs, płeć tulaskodawcy nie ma znaczenia. Gdy jednak myślę o czymś więcej, wyobrażam sobie wyłącznie kobiety. Dlaczego? Chyba wolę zapomnieć, że sama jestem jedną z nich. Nie pragnę zostać mężczyzną ani nic podobnego, tylko po prostu… w byciu przypisaną do konkretnej płci jest coś nieprzyjemnego. Chcę być przede wszystkim postrzegana jako ja, a dopiero potem jako kobieta. I budzi we mnie odrazę definiowanie wszystkich moich wyborów jako kobiecych”. Wątek nie jest jednak eksplorowany dalej poza tym jednym fragmentem.

Koncepcja “nienazwane nie istnieje” została szerzej poruszona przez “Nasze marzenia o zmierzchu” wydawnictwa Dango – zdecydowanie najciekawszy tytuł z wydanych w Polsce do tej pory – pod kątem szans i zagrożeń. Głównego bohatera, Tasuku, odbiorca poznaje, gdy ten chce popełnić samobójstwo, ponieważ rówieśnicy dowiedzieli się, że jest gejem. Chłopak trafia do Przystani – miejsca, w którym różni ludzie w ramach wolontariatu odrestaurowują porzucone budynki i po prostu spędzają ze sobą czas, z dala od szarej codzienności. Wszyscy są ludźmi LGBTQ+, niepotrafiącymi odnaleźć się w społeczeństwie.

Każdemu tomowi “Naszych marzeń o zmierzchu” przewodzi jakiś wątek główny, a tło tego wszystkiego stanowi przepiękne nadmorskie miasteczko Onomichi. Jest tu para lesbijek, które chciałyby wziąć ślub (Tasuku poznaje je w pierwszej kolejności, a ich historia staje się swoistą klamrą kompozycyjną całej opowieści), ale jedna z kobiet żyje w przekonaniu, że powinna ukrywać swoją orientację przed światem i nie zasługuje na szczęście. Jest transpłciowy mężczyzna, który musi zmierzyć się ze swoją przeszłością (zostaje zaproszony na zlot klasowy – problem w tym, że chodził do żeńskiego liceum). Jest homofobiczny chłopak, który tak naprawdę boi się odkrycia własnej orientacji i bycia odrzuconym z jej powodu. Jest pan Czajkowski, najstarszy członek Przystani, którego trzydziestoletni partner umiera, a on nie może mu towarzyszyć w chwili śmierci, bo z formalnego punktu widzenia jest dla niego obcym człowiekiem. Gdy zostaje zapytany, czy mu to nie przeszkadza, odpowiada, że przeżył ze swoim partnerem trzydzieści pięknych lat, a te nie znikną, nawet jeśli nie będą razem do samego końca.

Każdy bohater ma tu do odegrania jakąś rolę. Przykładowo, w drugim tomie pojawia się uczeń podstawówki, Misora, który odczuwa płciową dysforię. Przy urodzeniu przypisano mu płeć męską, ale gdy nikt nie patrzy, przebiera się za dziewczynę. Początkowo wydaje się, że po prostu tak lubi, sam twierdzi, że nic się za tym nie kryje (jak w “Sekrecie Madoki” tego samego wydawnictwa – bardzo sympatycznej jednotomówce poddającej krytyce płciowość ubrań), ale w pewnym momencie zauważa, że niedługo zaczną rosnąć mu włosy na twarzy i przejdzie mutację głosu, więc nie będzie już mógł z taką łatwością zmieniać swojego wizerunku, co zaczyna mu doskwierać. Tasuku postanawia mu pomóc, poznaje różnice między transpłciowością a transwestytyzmem, a w końcu zaprasza Misorę na pokaz fajerwerków, ale w jego dziewczęcej postaci. Misora jest przeszczęśliwy, że wszyscy biorą go za kobietę, czuje się wolny i spełniony – do momentu, w którym jakiś zboczeniec ściska jego pośladki. Dla dziecka przeżycie okazuje się traumatyczne, a wypad kończy awanturą. Później nigdy nie wraca już do Przystani. Nie dowiadujemy się, kim tak naprawdę czuje się Misora, bo nie o to chodzi w jego historii. Najważniejsza lekcja, jaka płynie z tego rozdziału, polega na tym, że nikogo nie powinno się do niczego zmuszać i każdy w swoim zakresie ma prawo do odkrywania własnej tożsamości i seksualności.

Na czele Przystani stoi aseksualna, aromantyczna i prawdopodobnie również agenderowa X (używa żeńskich zaimków zarówno w oryginale, jak i większości przekładów). Za mangę odpowiada Kamatani Yuhki, deklarującu się jako osoba niebinarna, dlatego w dalszej części artykułu będę używała przewidzianych w jenu przypadku zaimków i odmian. Yuhki, znanu również z serii “Nabari no Ou” (dosł. “Król Nabari”) bardzo często porusza w swoich dziełach temat x-genderu i aseksualności, X (w oryginale Dareka-san, czyli “ktokolwiek”) jest tylko jedną z jenu wielu androgynicznych postaci. X chce być niewidzialna; żyć anonimowo jako nieznana nikomu i niczemu osoba. Zrzekła się wszelkiego zaszufladkowania, przeszłości i przyszłości. Wybrała przezroczystość, lecz czy tym sposobem po prostu nie nadała sobie nowej łatki? W swoim monologu z czwartego tomu wyjaśnia:

Nie jestem X, bo jestem aseksualna. To w końcu tylko jedno z obliczy mojej osobowości. Na twoje pytanie, kim jestem, odpowiem, że jestem tym, za kogo mnie uważasz.

Na zakończenie warto wspomnieć, że reprezentacja grup mniejszościowych w mandze nie ogranicza się wyłącznie do tytułów stricte queerowych. W ”Ataku tytanów” wydawnictwa J.P.F. jedną z głównych ról odgrywa postać Hange Zoë, wobec której tłumacz Paweł Dybała nie stosuje żadnych zaimków, zgodnie z poleceniem japońskiego wydawcy. Kwestie zaimków bywają bardzo mylące i łatwo tu o niesprawiedliwe wnioski (przykład z chłopięco-męskim zaimkiem pierwszej osoby „boku” – jeśli mówi tak postać w pierwszym odruchu odbierana jako dziewczyna, może to oznaczać deklarację jej – a raczej jego – identyfikacji płciowej, a może to być taki sygnał, że ta kobieta nie chce być odbierana przez pryzmat obowiązującego w tym miejscu i czasie dyskursu kobiecości. W zależności od kontekstu może być wskazane, żeby taka postać mówiła „Byłem, zrobiłem”, a może się też okazać, że trzeba ją pokazać jako ciskobietę, ale twardą, na przykład unikając w jej wypowiedziach zbyt złożonych trybów warunkowych). Ponadto nie każda osoba agenderowa czy niebinarna życzy sobie wyrażania swojej identyfikacji w języku – dla niektórych to bardzo ważne, dla innych obojętne – albo nawet uważa nowe formy czasowników za nienaturalne. Kategorycznie nie oznacza to jednak, że wszelkim postaciom niewpasowującym się w konstrukt binarności można przypisywać dowolne zaimki. Sposoby na ich reprezentację są różne: neutratywy, dukaizmy, liczba mnoga, rodzaj nijaki, unikanie zaimków całkowicie lub stosowanie męskich i żeńskich zamiennie. W przypadku “Ataku tytanów” zdecydowano się na ten przedostatni – zabieg nieidealny, ale zawsze lepszy od przypisania jednej binarnej płci, jak stało się w “No.6”, gdzie postać celowo nieokreślona genderowo funkcjonowała w fandomie jako “Psiara” i fani tak bardzo domagali się tej konkretnej formy pseudonimu (znanej im ze skanlacji), że zachowano ją również w oficjalnym wydaniu.

Podczas gdy “Atak tytanów” można by określić mianem postapokaliptycznego seinena, “No.6” to dystopiczne science fiction. Oba tytuły z gracją poruszają motywy LGBTQ+ (głównie homo- i biseksualność, jak również tożsamość płciową), choć te nie znajdują się w centrum fabuł, ale skutecznie wprowadzają normatywność do ich światów, nie będąc pustym tłem historii. Podobnie jest w dużo starszym dramacie miłosnym “Paradise Kiss” wydanym na przełomie wieków. Tytuł Waneko był jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym szerzej opowiadającym o transpłciowości i biseksualności, mimo że jego wątek główny oparto na heteronormatywnym romansie i rytuale przejścia nastolatki w dorosłość. I choć z perspektywy lat żarty z bycia pół-homo, pół-hetero okropnie się zestarzały, a trans kobieta jest tu dosłownie nazywana mężczyzną w przebraniu, ostatecznie oba wątki doczekują się sprawiedliwego rozwinięcia, przełomowego jak na tamte czasy, nawet jeżeli dziś należałoby podawać je za jedne z tych gorszych przykładów.

Mangi o tematyce LGBTQ+ wciąż są niszą, ale nie byle jaką. Choć na podstawie wielu wywiadów z tłumaczami i redaktorami można wyciągnąć wniosek, iż komiksy o queerowej tematyce osiągają fatalne wyniki sprzedażowe, w filmie dokumentalnym opublikowanym na kanale YouTube Poważnej Strony przedstawiciele Waneko odnoszą się do wydania “Do Adolfów” Osamu Tezuki jako marzenia, które chciano spełnić, bez względu na sprzedaż końcową. Oczywiście nie wszystkie wydawnictwa na to stać, ale część może pozwolić sobie na różne, nawet niszowe licencje, które prędzej czy później znajdą swoich odbiorców. A powinny mieć szansę dotrzeć do różnych, także mniej zaawansowanych w temacie, w związku z tym cieszy, że w Polsce wydaje się coraz więcej dzieł, które traktują go poważnie, a nie w stereotypowy, krzywdzący sposób, dostosowany do wyidealizowanych wyobrażeń większości.

Udostępnij